wtorek, 24 lutego 2015

Recenzja: "Mordercza opona"


„Mordercza opona” – kiedy pierwszy raz usłyszałam tytuł tego filmu, wpadłam w konsternację. Jak łatwo zauważyć, coraz trudniej o dobry film, a zawężając, horror. Przemysł filmowy kieruje się komercją i często zdarza się, że ciekawsze produkcje danego roku można policzyć na palcach jednej ręki. Tytuł brzmi mało zachęcająco, tanio, bez polotu – sugeruje film bez żadnego przekazu. Reżyser dał mi jednak pstryczka w nos. 

„Mordercza opona” jest drugim pełnometrażowym filmem artysty o pseudonimie Mr. Oizo z 2010 roku. Opowiada historię opony, która posiada moce telekinetyczne i pewnego dnia spotyka na swojej drodze kobietę, w której się zakochuje. Od tej chwili opona podąża za nią, nie okazując litości nikomu, kto lekceważy jej „nieszlachetną” formę, nie traktuje poważnie, a wręcz poniża z powodu bycia częścią samochodową. Jej celem jest przybliżenie się do swojej wybranki oraz skosztowanie ludzkiego życia.

Akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach. Pierwszą jest ta właściwa, czyli losy opony, druga natomiast toczy się z perspektywy oglądających ją przez lornetki widzów. Sam reżyser jest jednym z głównych bohaterów – na początku wciela się w rolę policjanta, który rozważa filozoficzny sens pewnych zjawisk, następnie staje się narratorem biorącym udział w akcji i śledzącym losy opony. Jego zdaniem są na tym świecie rzeczy, które nie mają żadnego logicznego wytłumaczenia i które dzieją się, ot, bez przyczyny. 

Gra aktorska stoi na tyle dobrym poziomie, by oddawała absurd sytuacji. Bohaterowie przyjmują spokojnie do wiadomości fakt, że sprawcą masowych rzezi jest samochodowa opona. Nie wykazują przy tym jakiejkolwiek wyższej inteligencji, ich działania są niekiedy nielogiczne, wręcz wzbudzające litość nad tymi ograniczonymi, obdarowanymi szczątkowym rozumem jednostkami. Prowadzenie takiej postaci nie jest szczytem umiejętności aktorskich.

Muzyka pojawiająca się w filmie dość dobrze podsyca klimat tandety – oscyluje między grozą a sielankowością, przekazując w ten sposób, co czuje opona. Nie jest zbyt wysublimowana, ale spełnia swoją rolę – zamysłem reżysera była mierna otoczka, która nadawałaby filmowi jeszcze bardziej niefachowego charakteru.

Wszystko, co napisałam, brzmi niezbyt zachęcająco. Głównym bohaterem jest kawałek gumy, który pije wodę z kałuży, ogląda telewizję oraz rozsadza ludziom głowy siłą swojego ‘umysłu’. Kluczem do zrozumienia filmu jest sam początek, kiedy to reżyser przemawia do tłumu i tłumaczy mu, jakie było jego założenie. Mówi: „Panie i panowie, film, który państwo zobaczą, to hołd dla »bez powodu«. Tego najpotężniejszego elementu stylu.” Tym samym, chce podkreślić jak wiele filmów, które mieliśmy okazję dotąd obejrzeć, nie wykazuje większych wartości przez brak ciągu przyczynowo-skutkowego, nielogiczność. Coś ciągle dzieje się w nich „bez powodu”. Duch powraca z zaświatów i atakuje swoich bliskich „bez powodu”, samochód psuje się tytułowym postaciom w środku nawiedzonego lasu „bez powodu”. A więc dlaczego nie przekazać widzom historii żywej, wkurzonej na cały świat opony „bez powodu”? Przecież to taki sam zabieg, tylko że postacią centralną staje się opona, by łopatologicznie wręcz wytknąć widzom bezsens całej tej filozofii. W języku polskim na tego typu postawę mamy inne określenie – „widzimisię”. Przekaz jednak jest ten sam.

Film nie jest arcydziełem i nie ma nim być. Nie jest też zatrważająco długi, dzięki czemu nie traci się wiele czasu na oglądanie czegoś, co nie przejawia wartości artystycznych. Mimo braku popularności zdobył jednak parę nagród, m. in. specjalną nagrodę dla najoryginalniejszego filmu (Toronto After Dark Film Festival). Swoją nietuzinkowym konceptem przykuł uwagę krytyków i zdobył ich przychylność, czego nie można powiedzieć o internautach – często padają zarzuty, że nic się nie dzieje, a sam pomysł, by głównym bohaterem była opona, to totalna głupota. Biorąc jednak pod uwagę, jaką popularność zdobyło niskie kino komercyjne, jest to wcale nie taka mała hipokryzja.

Ludziom mającym alergię na głupotę radzę sobie odpuścić tę produkcję – stężenie wszystkich „złych” motywów z mainstreamu może Was przerosnąć. Natomiast znudzonym, lubiącym absurd i czarny humor polecam go jako ciekawą odskocznię od schematyczności i świeże spojrzenie na obecny przemysł filmowy.